środa, 23 maja 2018

Gospodarstwo jest dookoła ogrodzone


Na północy siatką,
Na wschodzie siatką,
Na południu siatką,
na zachodzie linkami stalowymi z prądem (sąsiada Moritza).

Na południu gospodarstwa jest przesmyk przy drodze gminnej, którego sołtyska Naruszewiczowa i Urząd Gminy nie pozwala zagrodzić, dlatego tam dodatkowo stoi moje ogrodzenie przenośne składające się ze słupów, tyczek i sznurków oraz bramy siatkowej. Tam będzie wkopane więcej słupów i będzie rozciągnięta siatka moja.

Indianka

Moje stare ogrodzenie, 24 maj 2015

Moje pastwiska były zawsze ogradzane i był podłączony do prądu pastuch dopóki był prąd sieciowy w domu.
Foto z 24 maja 2015 roku.

Indianka

Horror w rocznicę Konstytucji 3 Maja

 
 

Sygn. Akt 1 Ds 451/18

kradzież zwierząt przez funkcjonariuszy państwowych i publicznych oraz przekroczenie uprawnień przez funkcjonariuszy publicznych i państwowych

 

Horror w rocznicę Konstytucji 3 Maja

 

Dnia 2 maja 2018 roku, po południu poszłam przed farmę na południową miedzę poprawić pastuch elektryczny. Ledwo wyszłam i poprawiłam sznurki, nagle nadjechało gestapo NWO (tak bezwzględni i okrutni ci ludzie byli jak za II Wojny Światowej niemieckie gestapo).

Trzy auta: radiowóz osobowy, biała kosztowna bryka szemranej fundacji i wypasiony wóz terenowy inspektora weterynarii.

 

Oczywiście nikt wcześniej do mnie nie raczył zadzwonić i uprzedzić o tejże jakże nieprzyjemnej wizycie. No bo nie chodziło, żeby mnie uprzedzać, aby wizytować czy aby cokolwiek wyjaśniać. Chodziło o bezczelną grabież mojego inwentarza w świetle niby prawa.

 

Na miejsce przybyły następujące osoby:

Białym kosztownym autem za 400.000 złotych:

Dwie panie z fundacji Molosy Adopcje: Elżbieta Kozłowska i jej koleżanka (brunetka)

Towarzyszący im jak go określiły „wolontariusz" - wytatuowany rosły właściciel schroniska dla koni, Kamil Jacak.

 

Radiowozem policyjnym, osobowym:

dzielnicowy Paweł Warsiewicz oraz policjant Krystian Ułanowski.

 

Eleganckim, drogim wozem terenowym:

pan inspektor PIW Olecko, Kornel Laskowski.

 

Wypasione auta bogaczy zrobiły na mnie tym większe wrażenie, iż biedna ja od 15 lat jeżdżę do Olecka i z powrotem na rowerze, jako, że mnie nie stać na auto. Wszystkie środki jakie miałam, zawsze pakowałam w gospodarstwo, które wymaga ogromnych nakładów. Na auto nigdy nie starczyło.

 

Ad rem! Przybyli państwo z miejsca mnie zaatakowali oskarżeniem, że rzekomo znęcam się ze szczególnym okrucieństwem nad moimi ukochanymi zwierzętami i w związku z tym, fundacja je zabiera.

 

Zamurowało mnie. Jak to? Na jakiej podstawie prawnej? Pani z fundacji Molosy Adopcje (w tym czasie nie wiedziałam z jakiej, gdyż się nie przedstawiła) wspomniała coś o donosie i ustawie o ochronie zwierząt.

 

Jaki przepis tej ustawy naruszyłam i w jaki sposób? Pani Kozłowska (wówczas nie wiedziałam, jak się nazywa, bo się nie przedstawiła) nic nie odpowiedziała, tylko nachalnie wdarła się na moje gospodarstwo bez okazania mi nakazu sądowego, prokuratorskiego czy jakiejkolwiek decyzji w sprawie zaboru moich zwierząt. Wdarła się w asyście wyżej wymienionych osób w tym policji i inspektora Laskowskiego, którzy stanowili wyraźnie straż przyboczną owej fundacji.

3 osoby z fundacji, 2 policjantów, 1 inspektor czyli razem 6 osób wtargnęło wbrew mojej woli na moją prywatną posesję.

 

Moje pytania skierowane do nachodźców dotyczące tego, jak się nazywa fundacja i kto wydał decyzję o zaborze moich zwierząt, pozostały bez odpowiedzi. Pani Kozłowska tylko odpowiedziała na moje protesty co do wtargnięcia na moją posesję, że ja tutaj nic nie mam do gadania, bo ona wchodzi i tyle, a policja jest tu po to by jej to ułatwić.

 

Policjanci powiedzieli, iż są przydzieleni tej fundacji do asysty podczas zaboru moich zwierząt.

Inspektor Laskowski zaś był także przydzielony do asysty dla fundacji, skierowany do pracy przez swojego szefa, inspektora PIW Olecko, Dariusza Salamona.

 

Przybyłe osoby wdarły się na moje gospodarstwo wbrew moim protestom. Panoszyli się na mojej ziemi, zakłócali mir gospodarstwa.

 

Gdy weszliśmy na podwórko, na podwórku przed domem, w cieniu domu leżały pokotem moje owce i wypoczywały. Odpoczywały po godzinach pasienia się. Leniwie żuły treść swoich żołądków. Kozłowska zagnała je do wyłączonej z eksploatacji, uszkodzonej stajni i zrobiła im zdjęcia w środku. Sfotografowała też uszkodzoną stajnię z zewnątrz.

 

Druga stajnia, ta w dobrym stanie, nie bardzo ją interesowała. Weszła co prawda do niej, ale fakty oczywiste negowała. Nie zauważyłam, aby ją fotografowała z zewnątrz, tak jak napawała się fotografowaniem tej gorszej stajni (której zdjęcia skwapliwie zamieściła na stronie profilowej Facebooka przestępców zajmujących się znęcaniem nade mną od 5 lat).

 

W dniu przybycia Kozłowskiej, w stajni znajdowała się gruba warstwa suchej, czystej słomy. Kobieta ta skwitowała, że to dwa metry gnoju i choć stajnia była pusta w tym momencie, dodała, że zwierzęta stoją w gnoju po kolana. Te wszystkie fałszywe oskarżenia i pomówienia, miały służyć grabieży moich zwierząt, pod płaszczykiem ustawy o ochronie zwierząt.

 

W stajni poza suchą, czystą ściółką, znajdowało się kilka bel siana dobrej jakości.

Kobieta z fundacji zarzuciła, że siano jest zgniłe.

 

W stajni znajdowały się także lizawki solne dla zwierząt. Tego nie raczyła dostrzec.

 

Wyszliśmy na podwórko. Pani władczym gestem wyciągnęła do mnie rękę naciskając:

„Paszporty! Nie masz?? To znaczy, że konie są kradzione! Wobec tego zabieram konie!"

 

Oczywiście zaoponowałam, wyjaśniając, że to są wszystkie moje konie, które się tutaj w większości urodziły.

 

„Nie masz dowodu, że to są twoje konie, więc je ukradłaś i ja je zabieram".

Obecny inspektor Laskowski, który od lat kontroluje moje gospodarstwo i setki razy widział tu moje konie, nie zareagował. Nie wyjaśnił kobiecie z fundacji, że moje konie są tutaj od zawsze.

 

Oczywiście, kobieta nie ma prawa fałszywie mnie oskarżać o kradzież, bez jakichkolwiek dowodów.

Brak paszportów, to nie jest dowód kradzieży i przesłanka do wywozu zwierząt i ta pani doskonale o tym wie. Zastraszając i terroryzując mnie w ten sposób, złamała prawo.

 

Następnie pani Kozłowska oświadczyła, że zwierzęta są głodzone, nie mają paszy objętościowej ani treściwej i że to jest znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem.

 

Zaprotestowałam, że przecież jest w stajni pasza, na łące rośnie trawa, a w domu mam jeszcze paszę treściwą. Pani zażądała wejścia do mojego domu. Nie miałam ochoty tego agresywnego, roszczeniowego indywiduum wpuszczać do mojego prywatnego domu, tym bardziej, iż sobie uzurpowała prawo łażenia po całym moim domu włączając w tym piwnicę, gdzie jak twierdziła, według niej leżą odgryzione przeze mnie łby królików!

 

Poprosiłam by do środka domu wszedł zamiast Kozłowskiej inspektor Laskowski.

Kornel Laskowski zażądał zaś eskorty policjanta Krystiana Ułanowskiego.

 

Weszli obaj. Pokazałam im 7 worków paszy treściwej, pozostałość z ostatniego zakupu tony owsa i jęczmienia. Razem naszym oczom ukazało się 350 kg paszy treściwej. Laskowski zapisał, że jest 140 kg.

 

Wyszliśmy na pole, gdyż kobieta z fundacji zarzucała mi, że zwierzęta nie mają dostępu do wody.

Podprowadziłam ich pod pojemny zbiornik wodny zabezpieczający wodę na długie tygodnie suszy.

Płynie w nim bieżąca, czysta woda wypływająca z ziemi. Zwierzęta gospodarskie i dzikie piją z tego źródła wodę od setek lat.

 

Pomimo, że woda jest w zbiorniku czysta i orzeźwiająca, Kozłowska nazwała tę wodę „płynącą gnojowicą". Wszyscy moi sąsiedzi poją swoje bydło ze stawów i rzek i tam nikt ich nie szykanuje, o czym doskonale wie inspektor PIW Olecko Kornel Laskowski. Tymczasem inspektor Laskowski usłużnie w stosunku do fundacji, złapał za telefon i zaczął obdzwaniać moich sąsiadów wypytując ich, czy nawożą swoje pola gnojowicą.

 

Według niego nawożenie sąsiednich pól gnojowicą, miało przesądzać o tym, iż woda w moim wodopoju jest brudna. Nie zrobił badania wody, absolutnie nie. Tylko pomówił moją wodę o zanieczyszczenie. Przy czym wodopój jest zasilany głównie wodami opadowymi spływającymi z pól, gdzie gnojowicy nie stosowano, nadto zanim woda opadowa dotrze do dreny, a z dreny do wodopoju, jest filtrowana przez grube warstwy piachu i zanim dotrze do wodopoju, jest czyściutka.

 

W wodopoju żyją kijanki i drobne rybki, a to wskazuje na to, że jest to woda czysta.

Ja piję tę wodę i moje zwierzęta od 15 lat. Nigdy się nią nie zatruliśmy. Gdy kupiłam gospodarstwo, zanim myśliwi wytłukli stado 14 saren, które się pasły w okolicy i na moim gospodarstwie, te sarny właśnie piły wodę z tego ujęcia wodnego. Myślę, że mając do dyspozycji wiele stawów w okolicy, przychodziły specjalnie do mojego wodopoju, bo tutaj woda jest najlepsza, najsmaczniejsza. Wydeptały nawet ścieżkę do tego mojego wodopoju.

 

Insynuowanie, że woda pitna moich zwierząt jest zatruta i na tej podstawie fałszywe oskarżanie mnie o niepodawanie wody zwierzętom oraz oskarżanie mnie na tej naciąganej podstawie o znęcanie się nad moimi zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem, jest parszywą zagrywką inspektora PIW Olecko (Państwowy Inspektorat Weterynarii w Olecku) Kornela Laskowskiego jak i pracownicy Fundacji Molosy Adopcje, Elżbiety Kozłowskiej.

 

Oboje ci państwo przekroczyli tu swoje uprawnienia. Wnoszę o ich ukaranie i zasądzenie zakazu wykonywania funkcji publicznych dożywotnio, gdyż działali w złej wierze, w celu zniszczenia mnie i mojej hodowli zwierząt.

 

Wnoszę o delegalizację Fundacji Molosy Adopcje, albowiem jest to twór przestępczy, łamiący prawo, zajmujący się agresywnymi, aroganckimi, chamskimi najściami i kradzieżą cudzego inwentarza oraz obrażaniem i poniżaniem właścicieli zwierząt.

 

Obecni nie przyjęli do wiadomości, iż na terenie gospodarstwa jest w sumie 7 oczek wodnych, trzy cieki wodne. Nie obeszli całego gospodarstwa. Większość oczek wodnych nie ma połączenia z polami sąsiadów, a ja nie stosuję nawożenia na moich łąkach. Łąki mam ekologiczne, naturalne.

 

Łąki są nawożone jedynie naturalnie poprzez pasące się moje zwierzęta.

 

Przy takiej ogromnej ilości wody, gdzie zwierzęta same wybierają skąd wodę pić, piją swobodnie kiedy chcą i ile chcą, oskarżono mnie o niepodawanie zwierzętom wody!

 

Woda w moich zbiornikach jest czysta. Potwierdzają to żyjące w nich kijanki wodne i drobne rybki.

Jest to woda naturalna, taką jaką zwierzęta dzikie i gospodarskie piją tu od setek lat, a zapewne i tysiącleci.

 

Niestety okazało się, iż woda naturalna jest wodą wstrętną zarówno fundacji, jak i inspektorowi.

Jednak inspektorowi Laskowskiemu nie przeszkadza, iż zwierzęta np. sąsiadującego Naruszewicza piją wodę z jego brudnych stawów rybnych, do których spływają ścieki z pól oraz do których szczają wędkarze łowiący odpłatnie ryby w tych stawach. Tam kontroli i zaboru zwierząt nie będzie, bo chodzi o to, by zniszczyć moją hodowlę i gospodarstwo.

 

Bardzo wredna była też reakcja pani Kozłowskiej z fundacji niby pro zwierzęcej, gdy demonstrowałam mój wspaniały wodopój wykopany w zeszłym roku przeze mnie moim ukochanym zwierzątkom. Wskazałam, że dbam o moje zwierzęta i ich dobrostan, gdyż wszelkie dotacje rolnicze jakie do mnie niekiedy docierają rocznie (a są one niewielkie, wielkości mniej więcej jednej pensji prokuratora czy sędziego, do tego mocno okrawane lub całkowicie zajmowane przez komorników) inwestuję w jego poprawienie, i tak, sama nie mając w domu komfortu bieżącej wody (mam zepsutą hydraulikę, potrzaskane rury wodne) zainwestowałam w zeszłym roku 3 tysiące złotych w pogłębienie płytkiej kałuży i zrobiłam zapas wody moim zwierzętom na cały rok, w tym na wypadek suszy, co procentuje w tym jakże suchym roku. Moim zwierzętom zabezpieczyłam wodę nawet na całe suche lato. Choćby woda wyschła wszędzie, to w tym wodopoju zawsze będzie, gdyż napływa zawsze świeża.

 

Reakcja Elżbiety Kozłowskiej z pseudo fundacji pseudo pro zwierzęcej:

„To ja to zgłoszę ten zbiornik do nadzoru budowlanego, że go nielegalnie wykopałaś."

 

Doprawdy, zamiast się cieszyć, że zwierzęta są zabezpieczone w wodę na cały rok, baba chce donosić??? Co to za osoba w tej fundacji siedzi i udaje miłośniczkę zwierząt??? Czy takie reakcje są zgodne ze statutem Fundacji Molosy Adopcje? Działanie na szkodę dobrostanu zwierząt?

 

Gdy staliśmy nad tym wodopojem i ja protestowałam, oburzona ich oszczerstwami typu:

„znęca się ze szczególnym okrucieństwem, bo nie podaje zwierzętom wody" co jest absolutnym, absurdalnym oszczerstwem, pan pseudo wolontariusz pozwolił sobie na uwagi ad personam typu:

„Tobie bolca potrzeba".

 

Stojący obok policjanci nie zareagowali właściwie na takie obrażanie mnie. Stali tuż tuż, wszystko słyszeli. Gdy zwróciłam im uwagę, że ludzie z fundacji mnie obrażają, dzielnicowy Paweł Warsiewicz powiedział, że on nic nie słyszał. Ten drugi policjant też „nic nie słyszał".

 

Napastnicy oświadczyli, że moje zwierzęta będą zabrane.

Protestowałam oczywiście. Na łące nieopodal, w blasku Słońca, pasły się moje śliczne konie.

Wyglądały cudownie.

 

„Podejdźmy do nich i obejrzyjmy je z bliska, jak ślicznie i zdrowo wyglądają.

Nie są w żaden sposób zaniedbane, ani nie mają ran, śladów bicia, katowania itp." - zachęcałam.

 

Rabusie nie byli zainteresowani podchodzeniem do moich koni. Z daleka było widać, że wyglądają świetnie, nie ma żadnych oznak zagłodzenia, odwodnienia, bicia, katowania, krępowania.

Zwyczajnie, że nie ma żadnych podstaw do zaboru na podstawie ustawy o ochronie zwierząt.

Oglądanie zdrowych, zadbanych koni nie było im na rękę, gdyż kolidowało z planem ich grabieży pod pretekstem rzekomego zaniedbania czy znęcania się.

 

Prosiłam też osobno policjantów, by podeszli ze mną do koni. Odmówili. Powiedzieli, że oni są tutaj tylko jako eskorta, nie znają się na koniach i podchodzić nie będą.

 

Odrzekłam, że nie trzeba się znać, aby zobaczyć, czy koniom sterczą kości i zwierzęta chwieją się z głodu na nogach, nie trzeba się znać na koniach, aby zauważyć ewentualne rany czy ślady bicia.

 

Panowie policjanci nie chcieli pomóc, nie chcieli być obiektywni. Oni przybyli na moje Rancho tylko jako bezrozumna eskorta, siła zbrojna do okradzenia mnie z mojego majątku. Tym samym nie dopełnili swoich obowiązków służbowych w kwestii ustalenia, czy rzeczona „interwencja" fundacji miała swoje uzasadnienie prawne, podstawę prawną zgodną z ustawą o ochronie zwierząt.

Tym samym przyczynili się do tego, że Fundacja Molosy Adopcje nielegalnie wywiozła moje owce i kozy oraz psy.

 

Psów w ogóle nie oglądano, bo były w domu. Koni z bliska nie oglądano. Owiec nie badano. Żadnego zwierzęcia konającego lub ciężko chorego nie zastano. Żadnych szczątków zwierząt nie odnotowano.

 

W stajni, na polach i w domu pasza. Zwierzęta wszystkie w dobrej i bardzo dobrej kondycji, zadbane, kochane, przez zimę przezimowane na ponad 60 belach dobrej jakościowo paszy i tonach paszy treściwej, ze swobodnym dostępem do wody i stajni przez całą dobę – ot tak postanowiono ukraść pod przykrywką ustawy o ochronie zwierząt.

 

Od nocy 3 maja 2018 roku moje zwierzęta są przetrzymywane przez fundację Molosy Adopcje w niewiadomym dla mnie miejscu na cudzej farmie, w szopie, bez dostępu do wody i paszy, jak wynika z komunikatów zamieszczanych przez Elżbietę Kozłowską na Internecie, na stronie Rancho Romantica de Syf (strona-paszkwil, autorstwa stalkerów, którzy znęcają się nade mną psychicznie od 5 lat).

 

Agresywne i bezwzględne towarzystwo składające się z członkiń i wolontariusza Fundacji Molosy Adopcje oraz inspektora PIW Olecko, Kornela Laskowskiego, dwóch policjantów: Pawła Warsiewicza i Krystiana Ułanowskiego (nie wylegitymował się należycie i nie zdążyłam odczytać prawidłowo jego nazwiska), udało się na drogę gminną przed moim gospodarstwem, gdzie stało przy samochodach, a następnie się w nich pozamykało, odmawiając mi odpowiedzi na pytanie, co planują, na co czekają i czyja to decyzja była, by mnie nachodzić i pozbawiać zwierząt.

 

Kolejno podchodziłam do tych aut i pytałam przez szybę, na co czekają i czy zamierzają zagarnąć moje zwierzęta i jeśli tak, to na jakiej podstawie. Elżbieta Kozłowska warknęła przez szybę, do mnie: „Spierdalaj gówno". Policjanci nie chcieli rozmawiać. Ułanowski siedział w radiowozie, śledził mojego bloga i analizował ostatnie moje wpisy z najścia, które zdążyłam zrobić na bieżąco, gdy na mnie napadli.

 

Inspektor Kornel Laskowski także zamknięty w moim aucie, prowadził głośną rozmowę na głośnomówiącym z wójtem Kowal Oleckich Krzysztofem Locmanem. Słyszałam głos Locmana, gdy podawał nazwiska gospodarzy w mojej okolicy, gdzie wywieźć moje zwierzęta.

Byłam oburzona! Chciałam rozmawiać z Locmanem, ale Laskowski mi to uniemożliwił.

Poczułam, że mam do czynienia z okropną, bezwzględną mafią :(((

 

Poszłam do domu doładować komórkę i zadzwonić do adwokata, by przyjechał na miejsce i rozmawiał z nimi, bo mnie oni całkowicie ignorowali i za moimi plecami organizowali transport do nielegalnego wywiezienia moich zwierząt.

 

 
 
--
Izabella Redlarska
Czukty 1, 19-420 Kowale Oleckie
511945226




Zielone siedlisko 7.05.2015

foto z 7.05.2015

Indianka

Strzyża w sierpniu 2015


Indianom zostały ostatnie owce do ostrzyżenia.
Kamyk nie chciał Indiance przytrzymać owiec do strzyżenia na wiosnę. Dopiero wtedy wziął się za strzyżenie, gdy został wygnany.

Foto z 8.08.2015 roku.

Indianka

Moje zwierzęta na moim polu

Foto z 24.05.2015 roku.

Indianka

Sylwester 2021/2022

https://youtu.be/-mklxyZN__k